POZIOM DOBRA W DOBRYM

Dziewczyna kolejny raz popatrzyła w okno komunikatora pełna zadziwienia. Tym razem jej rozmówca zarzucił jej tendencyjność. A niby o co mam pytać – pomyślała – może tak…? ?Z czym Ci się kojarzą święta?? – wpisała pośpiesznie zocha328zl w okno komunikatora, od razu wciskając Enter, potwierdzający wysyłkę. Nie chciała zbyt długo zastanawiać się czy jest to dobry pomysł. A już po chwili dopisywała kolejne słowa. ?Proszę, mam nadzieję, że to pytanie nie jest tak tendencyjne jak poprzednie?. ?Raczej nie da się odpowiedzieć o tym na gg. Jak tylko znajdę czas napiszę do Ciebie maila, jeśli podasz mi swój adres?- wyświetliła się odpowiedź rozmówcy.

Dwa dni później Zocha z ciekawością zasiadła przed monitorem komputera. Nie przypomina sobie, aby widziała kiedykolwiek tak długi list. A w dodatku ten był napisany do niej. Tylko – pomyślała, dla potwierdzenia spojrzawszy kątem oka w pole adresata. Zaczęła czytać.

?Wczoraj, koncertem muzyki klasycznej, zakończyłem okres świąteczny a rozpocząłem tegoroczny karnawał?:) Była to muzyka Johana Staussa grana przez kwartet: skrzypce, flet, altówka i wiolonczela. Wykonawcom na prawdę udało się przenieść mnie do XIX-wiecznego Wiednia, gdzie odbywał się cesarski bal. Walce, polki, fragmenty oper zapraszały umysły widowni do tańca, ale tylko umysły, bo przecież teraz muzyki poważnej już wyłącznie się słucha.

Muzyka wywołała również i nieprzyjazne myśli. Te święta były przecież połączeniem udawania, maskarady i kiczu z prawdą, wzruszeniem i zachwytem. Z jednej strony wymuszone, niezrozumiane gesty, skrępowanie nowo-bliskimi i arogancja wobec innych, z drugiej nieoczekiwany wspólny śpiew, szczere życzenia, przemyślane podarunki, występujące dzieciaki i zignorowany Sylwester. A dla mnie te święta określał zachwyt i zazdrość wobec innych.

Jak bardzo chciałbym wiedzieć o muzyce tyle co prowadzący środowy koncert, ale niestety w swoim życiu nie poświęciłem na to czasu. Marzyłem, aby w takim stopniu posiąść umiejętność gry na instrumencie, by móc wyrażać muzyką siebie. Patrząc na tancerzy, biorących udział w świątecznym pokazie, zazdrościłem im łatwości w wykorzystywaniu swych ciał do przekazywania emocji. Ja przecież nie umiem nawet podchodzić do tego, co w życiu robić mi się udaje, z opanowaną przez nich do perfekcji, skromnością. Nie potrafię zdystansować się do tych niepowodzeń, które zdarzają się każdemu, ale tylko mnie raz po raz podcinają skrzydła. Pragnąłem znajdować się blisko nich, choć na tyle, by skraść przy tym odrobinę ich spokoju duszy. I tak marnie wyglądałem wśród nich oceniając wszystko, co negatywne i wciąż zachłannie porównując.

Taki jestem zepsuty, wypełniony egoizmem. Tak się bez żadnych podstaw potrafię wywyższać nad innych, tak się na siłę staram to ukryć, tak dobrego gram. I pragnę tylko, by dane mi były sposobności i by mnie uposażono we wrażliwość, która zdolna będzie tamtych należycie doceniać.?

POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI

Właściwie to przypadek sprawił, że właśnie we wtorek postanowiłam odwiedzić przyjaciół z dawnego teatru. I okazało się, że był to termin idealnie trafiony. W tym dniu odbywała się właśnie teatralna Wigilia. Kolejny raz uświadomiłam sobie, jakie korzyści płyną z członkostwa w rozmaitych grupach zainteresowań. Przed tegorocznym 24 grudnia odbędę trzy różnego rodzaju Wigilie. Najważniejsze było to, że nie przeszkadzając grupie w próbach, mogłam swobodnie pogadać ze znajomymi.

Teatr bardzo się zmienił, ze względu na ludzi. Zobaczyłam wiele nieznajomych twarzy, część kojarzonych z zeszłorocznych prób, które oglądałam, ale te były mi w znacznym stopniu obojętne. Z mojej starej grupy nie było wiele osób a szkoda, bo chciałabym zobaczyć je wszystkie. Ale to z nimi spędziłam ten czas, dopytując o życie, o spełnianie, o nastroje. I opowiadając, co u mnie, co u nas, co w teatrze. Szkicowałam błyskawicznie, stylem kreskowo-kółkowym, rysunki kolejnych występów. Również tego ostatniego, przed kilkunastoosobową widownią, w starym małomiasteczkowym kinie, gdzie publiczność wybuchała śmiechem w zupełnie innych momentach niż można to było przewidzieć i nie byliśmy nawet pewni, co ich do tego skłaniało. Hm…

Pod względem klimatu teatr nie zmienił się niemal wcale. Cesarz, w podobnym tonie jak zawsze, wygłosił poruszającą mowę. O tym, co było i co ?nas? czeka i masa osiągnięć, wiele nadziei i błyskotliwa przyszłość, a to wszystko przysypane kruszonką z podziękowań. Wierzyłam im kiedyś i lubiłam, zamyślałam się nad nimi, a czasem mnie denerwowały. Tym razem mogłam mieć do tej mowy odpowiedni dystans i wiedziałam, że są to słowa potrzebne, tym młodym ludziom, samemu szefowi i że, mimo iż wszyscy czują ich nadmierną patetyczność chłoną je. I ja też chłonęłam, choć przecież nie bezkrytycznie.

Miałam stanowczo zbyt mało czasu. Aby opowiedzieć wszystko, co chciałam i żeby wszystkiego wysłuchać. Zaspokajanie moich potrzeb zostało przerwane przez nieposkromiony pęd do jedzenia, typowy zwłaszcza dla młodzieżowych spotkań wigilijnych.

BEZSILNI BOHATEROWIE MAETERLINCK’A

Las. Po podniesieniu zasłony widać Melisandę nad brzegiem krynicy – Wchodzi Golaud.
Golaud Nie wydobędę się już z tego lasu. – Bóg wie, dokąd to zwierzę mnie zawiodło. A myślałem, że zraniłem je śmiertelnie; oto zresztą ślady krwi. Teraz wszakże zgubiłem je z oczu; zdaje mi się, że i sam się zgubiłem – nawet psy moje nie mogą jakoś mnie odszukać – trzeba wracać swym tropem? – Słyszę płacz jakiś? Och! Och! Cóż to tam nad brzegiem wody?? Małe dziewczątko płacze nad brzegiem wody?? (chrząka) – Nie słyszy mnie. Nie widzę jej twarzy. (zbliża się i dotyka ramienia Melisandy) Czemu płaczesz? (Melisanda wzdryga się, zrywa i chce uciekać) – Nie lękaj się. Nie masz się czego obawiać. Czemu płaczesz, tu, sama jedna?
Melisanda Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj mnie!
Golaud Nie lękaj się… Nic ci nie zrobię… Och! Ale tyś piękna!
Melisanda Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj mnie! Albo rzucę się w wodę!…
Golaud Nie dotykam cię… Patrzaj, odsuwam się tu, pod drzewo. Nie lękaj się. Czy kto zrobił ci co złego?
Melisanda Och! Tak! Tak! Tak!… (szlocha gwałtownie)
Golaud Któż ci zrobił coś złego?
Melisanda Wszyscy! Wszyscy!
Golaud Cóż złego ci zrobiono?
Melisanda Nie powiem tego! Nie mogę tego powiedzieć!…
Golaud No, no; nie płaczże tak. Skądżeś tu przyszła?
Melisanda Uciekłam! Uciekła… uciekłam…
Golaud Tak; lecz skądżeś uciekła?
Melisanda Zbłąkałam się!… Zbłąkała!…. Och! Och! Zbłąkałam się tutaj… Ja nie jestem stąd… Jam się nie urodziła tam…
Golaud Skądże jesteś? Gdzieżeś się urodziła?
Melisanda Och! Och! Daleko stąd… daleko… daleko…
Golaud Cóż to błyszczy tam na dnie wody?
Melisanda Gdzie? – Ach! To korona, którą on mi dał. Spadła w płaczu…
Golaud Korona? – Któż to ci dał koronę? – Spróbuję ją wydostać…
Melisanda Nie, nie; już jej nie chcę! Już jej nie chcę!… Wolę umrzeć… umrzeć w tej chwili…
Golaud Mógłbym wydobyć ją z łatwością. Woda nie jest bardzo głęboka.
Melisanda Już jej nie chcę! Jeżeli ją wydobędziesz, w miejsce jej rzucę się w wodę!…
Golaud Nie, nie; zostawię ją tam. A jednak można by ją wydostać bez trudności. Wydaje się bardzo ładna. – Dawno uciekłaś?
Melisanda Dawno, dawno… Kto jesteś, panie?
Golaud Jestem książę Golaud – wnuk Ariela, starego króla Allemondy…
Melisanda Och! Włosy masz już siwe, panie…
Golaud Tak; trochę, tu na skroniach…
Melisanda I brodę także… Czemu patrzysz tak na mnie?
Golaud Przyglądam się twym oczom. – Ty nie zamykasz nigdy oczu?
Melisanda Owszem, owszem; zamykam je w nocy…
Golaud Czemu wydajesz się tak zdumioną?
Melisanda Jesteś olbrzymem, panie?
Golaud Jestem człowiekiem takim, jak inni…
Melisanda Po coś tu przyszedł?
Golaud Ja sam tego nie wiem. Polowałem w lesie. Ścigałem dzika. Zmyliłem drogę. – Wyglądasz bardzo młodo. Ile masz lat?
Melisanda Zaczyna mi być zimno…
Golaud Chcesz pójść ze mną?
Melisanda Nie, nie; zostaję tutaj…
Golaud Nie możesz zostać tutaj sama jedna. Nie możesz zostać tutaj przez noc… Jak się nazywasz?
Melisanda Melisanda.
Golaud Nie możesz zostać tutaj, Melisando. Pójdź ze mną…
Melisanda Zostanę tutaj…
Golaud Będziesz się bała, sama jedna. Nie wiadomo, co się tu dzieje… całą noc… sama jedna… to niepodobna. Melisando, pójdź, daj mi rękę…
Melisanda Och! Nie dotykaj mnie, panie!!…
Golaud Nie krzycz… Nie dotknę cię już. Ale pójdź ze mną. Noc będzie bardzo czarna i bardzo zimna. Pójdź ze mną…
Melisanda Dokąd idziesz?…
Golaud Nie wiem… Zbłąkałem się także…
Wychodzą.

Maurice Polydore Marie Bernard, hrabia Maeterlinck, bo tak brzmi pełne imię i nazwisko autora przytoczonego powyżej fragmentu, to belgijski dramaturg, specjalizujący się w niezwykle trudnej konwencji dramaturgicznej – symbolizmie. Sztuka, której fragment przytoczyłam to „Pelleas i Melisanda”, jedna z najsłynniejszych jego dzieł, obok „Ślepców”, „Intruza”, „Wnętrza”, „Niebieskiego ptaka” oraz „Monna Vanna”. Maurice Maeterlinck urodził się w 1862 roku w bogatej flamandzkiej rodzinie. Z pracy literackiej zaczął utrzymywać się od momentu wyjazdu do Paryża w 1896 roku. Szybko, bo już w 1911 roku został wyróżniony literacką Nagrodą Nobla. W czasie pierwszej wojny światowej oraz w okresie międzywojennym zajmował się propagandową publicystką. W roku wybuchu drugiej wojny światowej wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie przebywał do 1947. W tym samym roku został prezesem międzynarodowego stowarzyszenia pisarzy – Pen Club.

Nie wiem, czy wybrany przeze mnie fragment jest najlepszy na przedstawienie charakterystycznych cech dramatu Maeterlinck’a. Wybrałam go, bo wydał mi się ciekawy, w dużym stopniu niezrozumiały, ale dzięki temu stwarzający wyjątkowe możliwości scenicznego przedstawienia. Autor nie podaje jasnej, jednoznacznej interpretacji w swoich tekstach. Wiadomo, że ma zamiar wyrazić wciąż towarzyszące rodzajowi ludzkiemu niepokoje, egzystencjalne pytania. Jednocześnie Maeterlinck pozostawia otwartą furtkę dla indywidualnego sposobu zrozumienia nakreślonych zjawisk. Mnie Melisanda od razu skojarzyła się z rozkapryszoną dziewczyną, która nie ma pojęcia czego chce. Ale może to tylko pozór? Może właśnie jej tajemniczość to zachowanie dokładnie przekalkulowane na zysk. W postaci Golauda natomiast wyraźnie uwidacznia się charakterystyczna postawa mężczyzny – obrońcy. Między tymi postaciami odbywa się klasyczny flirt i z ogromną ochotą chciałabym usłyszeć ten dialog w wersji komediowej, może nawet groteskowej. Mimo, iż tekst ten znalazłam w niezwykle poważnym, nasyconym tajemniczością dramacie, którego nawet zakończenie nie odkrywa, kto prawdziwie kryje się pod postacią Melisandy. Bohaterka umiera, zabierając ze sobą tajemnice, które złamały życie kilku innych postaci występujących w sztuce.

W tekście wykorzystałam fragment dramatu Murice Maeterlinck’a przełożonego przez Zenona Przesmyckiego (Miriam).