TURPIZM (część 2)

Moje czerwone myśli postanowiły wszcząć na mnie zmasowany atak. Jako pierwszy przypomniał mi się moment, gdy dowiedziałam się, że mój narzeczony ma żonę.

To był zimny dzień. Gotowałam obiad tylko dla siebie, bo Benia dziś nie było w mieście. Nagle, dzwonek do drzwi. A za drzwiami bliźniak. Prawie taki sam jak Benek. Otworzyłam. Spojrzał na mnie wzrokiem pożądania. W jednej sekundzie postanowiłam się jemu poddać.

- to ty? – zapytałam przekornie.

- tak – rzucił natychmiast.

Stosunek był niedługi, chaotyczny. Niesmaczny był. A jednak co nieco podobało mi się w tym niby-Benku. Pasuję do kategorii mężczyzn, do marsjańskiej kategorii – pomyślałam wtedy. Bardziej nawet chyba niż do płci pięknej i głupiej. Dla mnie, tak jak dla przeciętnego faceta, do seksu wystarczy ciało. I nie oczekuję od partnera bogatej duchowości, wysokiej moralności, ani umiejętności zaplanowania jednodniowej wycieczki, jak i całego wspólnego życia. Bo co jedno ma do drugiego – zupełnie nie rozumiem. Panie robią sobie na złość szukając w mężczyznach głębszego ?ja?, zamiast korzystać z przyjemności.

Tak więc teraz bliźniak leży obok mnie, a ja rozkładam na części pierwsze jego ciało. Z tej, bezwładnie leżącej w pościeli substancji człowieczej, zdarłabym tylko skórę. Miękką, chłodną, wolną od pryszczy, wystających pieprzyków, blizn i przebarwień. Gdyby udało się ją ściągnąć, nacinając przy samym karku i ramionach, ale zachować w jednym kawałku, aż do pośladków. Tę skórę naciągnęłabym na plecy Ediego. Dodałabym linię szyi i kształt głowy Mirosława, z zeszłorocznego lutego i przyozdobiłabym czupryną Tomka. Ramiona Katarzyny – myślę, że będą pasować. Stopy Mariuszka, ale nieruchome. Bo od stawów skokowych po sam pępek ciało ideału posiada znaczny brak. Brak o tyle dotkliwy, o ile obejmujący najważniejsze części mężczyzny. Rozmarzyłam się nad cielesnymi puzzlami, a bliźniak Benia poruszył się leniwie. Otworzył oko i spostrzegł świadomość w rysach mojej twarzy.

- wiesz, że nie jestem nim.

- wiedziałam do początku.

- skąd?

- bo umiałeś skłamać. Benek by tak nie potrafił.

Bliźniak ze zrozumieniem pomachał głową.

- gdzie on?

- wyjechał.

- do żony?? - śmiejąc się wydusił – co nie wiesz, że ma żonę? – dodał spostrzegłszy znak zapytania wyrysowany w mym wzroku.

Teraz już wiem. Bardzo niewiele póki co, ale niedługo się na to coś zaradzi.

Uderzyła mnie powracająca zieleń. Nie widziałam już w myślach cielesności w naturalistycznym odcieniu, którą można pokroić i pozszywać na powrót, przyglądając się wyciekającej z ran krwi. Brunatnej. Podniecającej. Zgubiłam czerwień myśli, gdzieś za sklepem spożywczym, a kiedy dotarłam do domu, były już ohydnie szare, jak wszystkie bloki na moim osiedlu.

TURPIZM (część 1)

Jechaliśmy pociągiem, ja, a naprzeciwko mnie ona. Niby-skóra nieznośnie wyprofilowanych siedzeń przyklejała się do naszych obnażonych ud. Ciepło było. Niebo niebieskie. Las za oknem zielony. Zieleń wypełniała przestrzeń zabrudzonego okna. Wiosna była już pełna. Postanowiłem wyznać jej prawdę. Może tym razem nie zabraknie mi odwagi.

- mam żonę.

Aniusia patrzyła – na moje oko – gdzieś w przestrzeń między krawędzią siedzenia pomiędzy moimi nogami, a podtrzymującym zbyt luźne spodnie paskiem. Zrobiło mi się tam gorąco, ale siedziałem nieruchomo. Za oknem nadal zielono, a Anuśka wyskoczyła nagle.

- wiem. Dawno wiedziałam o tym.

I Aniusia spojrzała w to buchające zielenią okno, ale nijak owej zieleni nie mogła już dostrzec. Tylko czerwień widziała. A w tych makowych liściach drzew i w gąszczu karmazynowych krzewów, na tle burakowej trawy zobaczyła czerwonego od stóp do głowy człowieka. Wtedy Anusi oczy zapłonęły, a ja po raz kolejny zacząłem zastanawiać się cóż to oznacza.

————————————————————————————–

„Wolę brzydotę, jest bliżej krwiobiegu”
– Stanisław Grochowiak

Benek siedział naprzeciwko. Pociąg jechał, pozostawiając za sobą smugę smrodu. Błękit nieba uderzał w moje oczy swym nieznośnym pięknem. W tym czasie nie mogło wydarzyć się już nic, poza rytmicznym turkotaniem kół po torach i ściekaniem coraz niżej i niżej kropli potu spod benkowego kolana po benkowej owłosionej łydce. Ale Benio był dziś zdecydowanie zbyt piękny, by można było spojrzeć mu w twarz, zamiast gapić się w krocze. Nawet w momencie gdy powiedział.

- mam żonę.

A ja odparłam.

- wiem. Dawno wiedziałam o tym.

Benek zaczął mi się teraz uważnie przyglądać, jakby chciał dostrzec choć cień cierpienia, żalu, przygnębienia. W końcu więc spełniłam jego pragnienie i podniosłam wzrok spoglądając ze smutkiem. Wtedy odważył się lekko zmarszczyć brwi i odchylając jednocześnie energicznym ruchem głowę do tyłu, powiedział.

- skąd wiedziałaś?

Dotknęłam jego słonego kolana. A Benek właśnie zauważył wyłaniające się spod letniej spódniczki kościste kolanka dziewczyny, siedzącej obok. Nie miałam czasu mówić. Wysiadłam na następnej stacji. Zostawiłam go tam, jak psa – bez pana, bez kości, bez budy, a nawet bez smyczy i kagańca.

?PRZY PŁYW, OD PŁYW? – FEDRA OD RACINE, CYD OD CORNEILLE?A

Jazda stawała się coraz szybsza i coraz bardziej płynna zarazem. Pokryta cienką warstwą śniegu nawierzchnia drogi nie stawiała oporu dla kół zgrabnego auta Fedry. Cichy upływ czasu i przestrzeni skłaniał ją do poddania się napływającym myślom. Kłótnia z mężem kolejny raz zakończyła się trzaśnięciem drzwiami. ?Nie wolno Ci tak reagować. Nie wolno Ci krzyczeć? – powtarzała bezdźwięcznie oddalając się od domu. Zakręt po zakręcie, jeszcze kawałek, jeszcze chwila, a znajdzie się w bezpiecznym miejscu. Jedynym wypełnionym pokojem miejscu na ziemi od dnia, gdy wyszła za Cyda. Zaczerwienione oczy, pragnąc odpoczynku Fedra marszczyła coraz ciaśniej. Z odtwarzacza rozbrzmiały pierwsze, ciche dźwięki muzyki. Mijane po obu stronach ulicy domy przywoływały nić uspokojenia. Raz jeszcze uległa pokusie przymknięcia oczu na krótką chwilkę. Poczuła ulgę i z niechęcią zmusiła się do ich otwarcia. Drzewa, domy. Kiedy zobaczy ten, którego widoku z utęsknieniem oczekuje? Wie doskonale. Już niedaleko. Właśnie w tym miejscu, z którego spostrzega już biegnące w przydrożnym wąwozie kolejowe tory, Fedrę dogania świadomość błędu popełnianego po raz kolejny. Myśl ta niemal fizycznie odczuwana, wydobywa z zaciśniętego gardła dźwięk cierpienia. Oczy bezwiednie zalewają się łzami. Fedra nie chce już myśleć. Wyłącza się. Nabierając coraz większej prędkości samochód wiedzie ją ku ukojeniu. Ale to jest w całej pełni złe. Powinna wrócić, nie powinna wyjeżdżać, już nie jest zła, już pamięta jak bardzo kocha Cyda i już wie jak bardzo on kocha ją. Łagodna muzyka wypełnia wnętrze pojazdu. Fedra rozluźnia swoje ciało, płynie, przymyka oczy. Spada!

Niedopita kawa na kuchennym stoliku przypomina pustkę pozostawioną po zakończonej przed chwilą kłótni. Rozzłoszczony mężczyzna przemierza szybkim tempem kolejne pomieszczenia domu do momentu, gdy szlak brutalnie urywają zamknięte drzwi wyjściowe. Odwraca się i podąża tą samą trasą w przeciwnym kierunku. Umysł Cyda pracuje teraz na wysokich obrotach. W tej chwili nic nie może go rozpraszać, sprawa jest zbyt nagląca. Ukochana żona wybiegła i nie oglądając się za siebie odjechała. Znowu. Kolejna próba rozmowy na temat wyjazdu skończyła się tak samo. Cyd musi rozwiązać ten konflikt raz na zawsze. Rodzina za granicą potrzebuje go natychmiast. Ale Fedra nie zgodzi się z nim pojechać. ?Muszę jechać sam – postanawia – Fedra znakomicie poradzi sobie sama, jestem przekonany? – jego umysł wtłacza tę myśl krwioobiegiem aż do serca. Kolejny puls mięśnia sercowego wypiera ją z powrotem i przywołuje żywą emocję. Dokąd Fedra jedzie zawsze, kiedy się pokłócą? I dlaczego w tamtym miejscu odnajduje spokój, którego w ich wspólnym domu daremnie szukać? Cyd postanawia znaleźć odpowiedzi na te pytania natychmiast. Teraz nie może już skupić się wyłącznie na pomaganiu rodzinie, oddalonej o ponad dwa tysiące kilometrów stąd. Teraz obowiązek zostanie odsunięty na drugi plan. Cyd pospiesznie dopada ustawiony pod domem samochód. Kątem oka spostrzega jak w końcu długiej ulicy auto Fedry skręca w prawo. Natychmiast puszcza się w jej kierunku. Jedzie dużo szybciej niż zezwala na to kodeks drogowy, ale dzięki temu widzi już z oddali samochód, którym porusza się jego żona. Trudne wybory Cyd odkłada na później, jedynym celem jest teraz dogonić Fedrę i zapewnić ją o swojej miłości i wsparciu. Z tą myślą Cyd mija kolejne zakręty i z ciągle kurczącej się między nimi odległości obserwuje ruchy Fedry. Z coraz większym niepokojem patrzy na niepewnie poruszający się po drodze samochód, który następnie zjeżdża na lewo, mieści się idealnie między przydrożnymi wierzbami i wpada w kilkudziesięciometrowy wąwóz, na którego dnie widać sieć trakcyjną i tory. Cyd natychmiast zatrzymuje się na poboczu. Zdąża zobaczyć jeszcze samochód Fedry roztrzaskujący się o zbocza i staczający się na samo dno.

Inspiracja: A. M. Jopek, ?Przypływ, odpływ, oddech czasu?.

Cel: Stworzenie zarysu charakterystyki kreacji dramaturgicznych francuskiego klasycyzmu: Pierre?a Corneille?a stawiającego swych bohaterów przed wyborem między osobistymi uczuciami a ciążącymi nań obowiązkami, wzbudzającymi w nich wolę walki i męstwo oraz Jean?a Baptiste Racine, który tworzył postacie dramatu, pełne ludzkich słabości, targane namiętnościami, prowadzącymi ich do bolesnych wyrzeczeń i cierpienia.