Zanim na dobre zawitałam w moim nowym mieszkaniu w miasteczku Hjalmar, kilkukrotnie krążyłam po nim, przyglądając się jego mieszkańcom. Była to miejscowość niewielka. Z rodzaju tych, w których każdy każdego zna. Wszyscy znali również tych kilkanaście dziewcząt, zamordowanych tutaj w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Mieszczanie od początku wydawali mi się dziwni. Szczęśliwi. Jakby nieświadomi tego, co tak nie dawno się tu stało i co nadal przecież wisi nad nimi w śmiertelnej kreacji. Nie rozumiałam tego. Jednak już po kilku dniach spędzonych z nimi, wiedziałam jak wielkim karmią się kłamstwem i postanowiłam wyciągnąć ich z jego otchłani.
We wtorek rano rozpoczęłam rozmowy z napotkanymi na ulicy ludźmi. Z początku sprawiali wrażenie niewierzących w moje słowa. Te słowa, które niosły prawdę, że nie były to przypadki, ale morderstwa, a one według praw wszystkich państw świata są uznawane za przestępstwa. Że mordercę trzeba ścigać, bo może zaatakować w każdej chwili jeszcze raz i kolejny raz odbierać dzieci swoim rodzicom, żony, przyjaciółki… Do części z nich dotarły moje słowa, część odrzuciła je. W krótkim czasie w Hjalmarze wybuchła ideologiczna wojna i zwolennicy prawdy nie mogli już znieść istnienia kłamstwa w otaczającym ich świecie. Dziwiłam się, że oświecenie jakie ze sobą przyniosłam nie dało ukojenia, nie wywołało oczyszczenia, na którym można by budować na nowo. Ukarać winnych, nagrodzić bohaterów, wyrównać stosunki. Jedni tego pragnęli, drudzy natomiast zdawali się nie wierzyć, że prawda zmienia świat na lepsze.
Zgorszeni i zawiedzeni ?prawdomówcy? w końcu zdecydowali się odejść, by poszukać odpowiedniego dla siebie miejsca. Byli zdeterminowani. Zapomnieli jednak o tym, że za sobą zostawiają ludzi, którzy darzą ich głębokim uczuciem i nie mogą bez nich żyć. Ci właśnie postanowili poświęcić najcenniejsze co posiadają, by zatrzymać ukochanych. I wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa tragedia dla Hjalmaru.
—
GREGERS Jadwinia nie zginęła na próżno. Widział pan, jak śmierć wyzwoliła w nim wszystko wzniosłe?
RELLING Większość ludzi ma wzniosły wyraz twarzy, gdy stoją w żałobie nad trumną nieboszczyka. Czy sądzi pan, że ten wzniosły nastrój potrwa u niego długo?
GREGERS Powinien trwać i wzmagać się z czasem.
RELLING Za kilka miesięcy mała Jadwinia będzie dla niego jedynie tematem do deklamacji. Pomówimy, gdy pierwsza trawa zwiędnie na jej mogile. Usłyszy go pan łkającego i deklamującego o dziecku, które wydarte zostało przedwcześnie ojcowskiemu sercu. Zobaczy pan, jak się będzie lubował wzruszeniem, podziwem dla siebie samego i ubolewaniem nad sobą. Zobaczy pan!
GREGERS Jeśli pan ma rację, a ja nie, to nie warto żyć.
RELLING Ach, życie byłoby wcale nie najgorsze, gdyby nam tylko oszczędzono tych kochanych wierzycieli, którzy nachodzą nasze skromne mieszkania prezentując postulaty ideowe.
Fragment dramatu Henrika Ibsena ?Dzika kaczka?, w przekładzie Jacka Frühlinga.
Od samego początku historii teatru, czyli od czasów starożytnych, komedia zawsze miała formułę bardziej otwartą, niż tragedia. Zasady, które w tak rygorystyczny sposób tworzyły ograniczenia dla gatunków tragicznych, nie dotyczyły komedii. Ta jedna cecha, pojmowana szeroko, pozwala nam określać gatunki komediowe, jako nie-tragiczne.
Komedia daje możliwość skorzystania z dużo większej różnorodności stylistycznej. Kompozycja utworu jest luźna, dzięki czemu istnieje możliwość wprowadzenia wielu wątków pobocznych i scen epizodycznych. Akcja osadzona jest w rzeczywistości codziennej, bliskiej widzowi, bohaterowie natomiast są ludźmi przeciętnymi, ukazanymi w pełni swoich zalet i wad. Komediowy stosunek do świata oparty jest na dystansie i pobłażliwej ironii dla panującego w nim porządku i jego powagi. Oglądający może jednak spodziewać się pomyślnego rozwiązania konfliktów i kryjącego się w nim pouczenia o charakterze moralnym, które potwierdzi owy ogólnie akceptowany porządek świata. I, co chyba najważniejsze, założeniem gatunku komediowego jest wywołanie u widzów śmiechu, dzięki wprowadzaniu komicznych sytuacji, charakterów postaci, rozwiązań językowych.

Studencki Teatr Cezar, spektakl "Siedem Ja"
Popularnej w końcu XVIII wieku koncepcji autentycznego „przeżywania” roli przez aktora podczas gry, sprzeciwiał się Denis Diderot. Rozpoczął on falę kolejnych postulatów, które w końcu doprowadziły do stworzenia pierwszego systemu sztuki aktorskiej. Diderot uważał, że praca aktora nie polega na odczuwaniu emocji odgrywanych przez siebie postaci, ale powinna na tyle wiernie ukazać zewnętrzne objawy tych emocji, by widz „padł ofiarą złudzenia”. Przez kolejne lata artyści sprzeczali się, próbując jednocześnie pogodzić dwie, wymienione powyżej, sprzeczne teorie.
Odpowiedzią na tę potrzebę był system stworzony przez Konstantego S. Stanisławskiego. Stworzenie tej koncepcji było wynikiem zmian jakie następowały w dziedzinie teatru na skutek Wielkiej Reformy Teatru. Stanisławski przedstawił swoją teorię w książce „Praca aktora nad sobą”. Jedną z najważniejszych pojęć używanych przez autora jest „przeżywanie”, zamiast „wykonywania” roli. Chodziło o stworzenie na scenie autentycznej, pełnej postaci, wcielenie się w osobę, dzięki czemu można także reagować na pewne nieoczekiwane zdarzenia, czyli improwizować. Przygotowanie do roli polegało na bardzo dokładnym przeanalizowaniu wszystkich czynników i stworzeniu w sobie pewnego mechanizmu postaci. Aktor uczył się zachowań w sytuacjach założonych, ale także odpowiadał na pytanie: „jak on zachowałby się w takiej sytuacji?”. To nałożenie na reakcje wyćwiczone, autentycznych emocji prowadziło do ożywienia postaci na scenie.
Na systemie Stanisławskiego opierały się kolejne koncepcje budowy roli. Jednakże ta metoda jest do dziś szeroko wykorzystywana, tak w teatrach zawodowych, jak i amatorskich. Szkoda, że niewielu animatorów grup teatralnych wyjaśnia swoim podopiecznym podstawowe zasady sztuki aktorskiej. Warto to wiedzieć, żeby rozumieć słyszane z poza sceny uwagi: „nie chcę tu widzieć żadnej prywaty!”.